CZEKOLADKI, REWOLWER I ODKUPIENIE
Porównanie palet od Revolution Makeup

43 komentarze:
No dobrze, doskonale wiecie, że jestem maniaczką palet cieni. Nie mam ich ogromnej ilości, ale zdecydowanie więcej niż bym potrzebowała. To jednak nie powstrzymuje mnie przed nowymi zakupami. Ale jak wiadomo, ten typ kosmetyków potrafi być niezwykle drogi, dlatego bardzo upodobałam sobie markę Revolution Makeup, bo oferuje alternatywy, które nie rozbijają banku. Ponadto, cieszy się dobrą opinią i przylgnęła do niej etykietka "tania i dobra", co jak najbardziej mi odpowiada i cieszy. I tutaj znów, mój zbiór ich wypustów nie jest imponujący, ale pomyślałam, że takie porównanie wszystkich przeze mnie posiadanych może się komuś przydać.


O marce słów kilka
Perfekcyjny makijaż to ładnie położony podkład, profesjonalnie pomalowane oczy i dobrze dobrany kolor pomadki. Stworzenie zachwycającego wizażu bywa jednak niekiedy sporym wyzwaniem. By móc jak najlepiej mu sprostać, warto wybierać sprawdzone produkty. Doskonałe propozycje oferuje znana, rewolucyjna marka Makeup Revolution. Sklep internetowy, taki, jak nasza drogeria, to idealne miejsce na to, aby zakupić wszelkiego rodzaju cienie do powiek, podkłady i szminki, które okażą się wspaniałą pomocą podczas tworzenia makijaży na różne okazje.
Podkreślaj swą urodę zawsze i wszędzie, by zachwycać wszystkich naokoło. Kosmetyki Makeup Revolution przydadzą Ci się podczas tworzenia makijażu na co dzień, od święta czy do pracy. Wybierz wśród nich kolory, które najlepiej pasują do Twojej osobowości, by każdego dnia czuć się pięknie i wyjątkowo. 

I love Chocolate, palety cieni - Czekoladki
Palety z serii I Love Chocolate to niezwykłej jakości mocno napigmentowane i niesamowicie trwałe cienie zamknięte w oryginalnym opakowaniu nawiązującym do tabliczki czekolady
Gramatura: 21,96 g
Liczba cieni: 16 lub 18
Cena: 39,90 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia


Opakowanie i różnice
Zacznę od tego, co mogę wrzucić do jednego worka. Uważam, że seria czekoladowa jest najbardziej popularną i tą, do której sama mam największą słabość, głównie ze względu na oprawę graficzną. Kasetki wykonane są z dosyć grubego i solidnego plastiku, otwierają się bez problemów i zamykają na zatrzask. Każda paleta opatrzona jest ogromnym lusterkiem wielkości samej palety. To co łączy wszystkie czekoladowe wypusty to też sam projekt, czyli piękna imitacja roztapiającego się tegoż właśnie deseru. Oczywiście, każda z nich ma inną kolorystykę, która nawiązuje do jej nazwy i zawartości. Każda z nich ma również plastikową przekładkę, jednak w tych starszych ma ona trochę inną rolę, bo to na niej podpisane są wszystkie cienie. Te nowsze, podpisane są bezpośrednio na kasetce. Z tego też względu, nie mają one miejsca na aplikator, tak jak to było w ich poprzednikach. I może jak już przy tym jesteśmy to omówmy pokrótce różnice. Mimo tego, iż gramatura w każdej jest taka sama to jej rozłożenie już nie. Czekoladki, które zostały wypuszczone przed Nudes zawierały 14 standardowych wkładów po 1,22 g i dwa większe po 2,44 g. W tych późniejszych wszystkie 18 mieści po 1,22 g. Jeśli chodzi o moje preferencje to zdecydowanie wolę te nowsze, znacznie bardziej podoba mi się, kiedy wnętrze jest symetryczne i ułożone, i mogę mieć pewność, że będę umiała nazwać każdy cień, nawet jeśli zgubię plastikową przekładkę.


Pigmentacja i blendowanie
Może zacznę od tego drugiego. Z cieniami pracuje się bardzo przyjemnie. Nie ma większych problemów z ich rozcieraniem, na co pewnie ma też wpływ pigmentacja (ale o tym za chwilę). Jednak to co ważne to to, że przy blendowaniu kolory nie zanikają i nie tworzą jednej wielkiej, szaro-burej plamy. Formuła sprawia, że nie powstają żadne smugi czy prześwity. Sporą zasługę ma tu pewnie fakt, że czekoladki są całkiem delikatne. Sprawdzą się również dla początkujących, bo trudno sobie nimi zrobić krzywdę, ale z drugiej strony z łatwością można zbudować ich krycie. Dla intensywnego makijażu warto zaaplikować kilka warstw. Osobiście wolę bardziej napigmentowane formuły, ale nie ma nic czego, nie da się przeskoczyć. Z serią Chocolate trzeba po prostu dłużej pracować, żeby uzyskać mocniejszy malunek.

Trwałość
Cienie najczęściej nosiłam na bazie EyeShadow Keeper z Inglot i Maybelline Color Tattoo. Nie jestem w stanie wypróbować tego typu kosmetyków na gołej powiece, bo moja jest opadające i mocno przetłuszczająca się, więc kolory znikłyby z niej po niecałej godzinie.  Na tak przygotowanej powiece trzymały się bardzo dobrze i wyglądały nienagannie do samego zmycia. Delikatnie zbierały się w zmarszczkach w wewnętrznych kącikach, ale u mnie nawet Modern Renaissance od Anastasii zachowuje się podobnie.


Orange Chocolate to niezwykłej jakości paleta 16 cieni do powiek w bardzo oryginalnym opakowaniu nawiązującym do tabliczki czekolady.Cienie są mocno napigmentowane i niezwykle trwałe a ich aplikacja jest bardzo przyjemna.Cienie są niezwykle gładkiej i aksamitnej konsystencji a ich aplikacja to sama przyjemność. Są trwałe, nie rolują się i nie osypują.Spakowane w przepiękną kasetkę w kształcie czekolady z dużym lusterkiem w środku i aplikatorem do nakładania cieni.
Gramatura: 21,96 g (14x 1,22 g, 2x 2,44 g)
Cena: 39,99 zł
Liczba cieni: 16
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Moja ocena: 4/5

Kolorystyka, zapach i skład
Jak sama nazwa palety wskazuje, jest to coś dla miłośników pomarańczu. I tego odcienia jest tu zdecydowana większość, a wszystkie brązy są zdecydowanie w ciepłej tonacji. Ale znajdzie się tutaj też co-nieco dla fanów różu (wciąż tego rozgrzanego), burgundu, złota i odcieni szampańskich. To, co sprawia, że kompozycja jest bardzo uniwersalna to fakt, że znajdziemy tutaj różne wykończenia, od matów, które tutaj przeważają (10), poprzez satynę (4), aż po cienie metaliczne (2). A ich nazwy w większości nawiązują do pomarańczowych deserów (clementine, chocolate orange, segment, orange, peel etc.). A te wrażenia potęguje dodatkowo zapach, choć muszę przyznać, że ten przywodzi mi trochę na myśl środki BHP i więcej w nim cytryny niż tytułowy owoc. Niemniej, jest całkiem przyjemny i zdecydowanie bardziej podoba mi się niż ten w drugiej mojej czekoladce.
SKŁAD: Mica, Aluminum Starch Octenylsuccinate, Talc, Magnesium Stearate, Paraffinum Liquidum, Ethylhexyl Palmitate, Polybutene, Kaolin, Silica, Polyethylene, Bis-Diglyceryl Polyacyladipate-1, Dimethicone, Methylparaben, Propylparaben, Parfum May Contain (+/-) CI 77891, CI 77491, CI77492, CI 77499, CI 77007, CI 15850, CI 15985.
Palety z serii I Love Chocolate to niezwykłej jakości mocno napigmentowane i niesamowicie trwałe cienie zamknięte w oryginalnym opakowaniu nawiązującym do tabliczki czekolady.W palecie znajdują się cienie o zróżnicowanym wykończeniu - matowe, satynowe i z drobinkami. Dzięki ich gładkiej i aksamitnej konsystencji, ich aplikacja to sama przyjemność. Różnorodność kolorów i odcieni sprawia, że paleta może być wykorzystywana zarówno do makijażu dziennego, jak i wieczorowego.
Gramatura: 21,96 g (18x 1,22 g)
Cena: 39,99 zł
Liczba cieni: 18
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Moja ocena: 4+/5

Kolorystyka, zapach i skład
Ta paleta sprawdzi się u osób, które preferują neutralne makijaże. Całość utrzymana jest w naturalnej, wciąż delikatnie ciepłej kolorystyce, choć znajdzie się tutaj kilka chłodniejszych akcentów. Znów mamy tutaj szeroki przekrój wykończeń i pod tym względem ta propozycja jest bogatsza niż Orange, bo w Nudes znajdziemy 11 matów, 3 cienie metaliczne, 2 satyny, jeden cień foliowy i jeden mat z drobinami. Bardziej różnorodne są też same odcienie - sporo cieplejszych i chłodniejszych, jaśniejszych i ciemniejszych brązów, róże i ciemne fiolety (a dokładniej jeden - oberżyna), a także złoto, miedzie i jasne, szampańskie kolory. Nazwy nawiązują do tytułu palety i są związane z nagością, naturalnością i cielesnością (stripped down, in the sheets, pillow talk, in the nude, after dark etc.) W tej kompozycji zapach przypomina praliny, ale niestety wyczuwam tutaj intensywną, syntetyczną, plastikową nutę. Ja za tą wonią nie przepadam, ale wielu osobom (nawet w moim otoczeniu) się podoba.
SKŁAD: Mica, Aluminium Starch Octenylsuccinate, Talc, Magnesium Stearate, Paraffinum Liquidum, Ethylhexyl Palmitate, Polybutene, Silica, Polyethylene, Calcium Sodium Borosilicate, Dimethicone, Tin Oxide, Methylparaben, Propylparaben, [+,-: CI77891, CI77491, CI77492, CI77007, CI15850, CI16035].

Zestaw 15 profesjonalnych, mocno napigmentowanych cieni do powiek
Gramatura: 16,5 g (15x 1,1 g)
Liczba odcieni: 15
Cena: 19,80 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Moja ocena: 4/5
A skąd w ogóle pomysł na nazwanie tej palety mianem rewolweru? A no ze względu na to, że producent opatrzył ją tytułem Re-Loaded co w wolnym tłumaczeniu może oznaczać "przeładowany" (w odniesieniu do pistoletu).

Opakowanie i skład
Nasze cienie skryte są plastikowej kasetce z przezroczystym okienkiem, przez które możemy podziwiać wnętrze. Tworzywo jednak jest lżejsze i zdecydowanie gorszej jakości niż to w czekoladkach. Jednak jeśli chodzi o kwestie techniczne i praktyczne to nie mam im nic do zarzucenia (oprócz pękającego tworzywa). Kolejny aspekt, który różni je od wyżej opisywanej serii to brak nazw cieni oraz plastikowej przekładki. Myślę, że ma na to wpływ niska cena tych palet. Jedyne za co tutaj płacimy to zawartość. Oprawa jest taka sama, jak w pierwszych wypustach Makeup Revolution, czyli Redemption (o których będę też pisała niżej), dlatego podejrzewam, że kasetki nie są najtrwalsze.  Ja swoje paletki z początków marki mam już dosyć długo i widać to właśnie na opakowaniu. Góra Iconic pękła mi za połowę (jak się przyjrzycie to zobaczycie to na zdjęciach). Są one też bardzo podatne na porysowania, więc po tych kilku latach użytkowania nie są zbyt reprezentatywne. To, co odróżnia Re-Loaded od ww. to układ cieni. Są to prawie kwadratowe prostokąty skomponowane w trzech poziomach po 5 wkładów w jednym. 
SKŁAD: przeczytacie tutaj, był zbyt długi, żeby tutaj go wklejać.

Kolorystyka i pigmentacja
Velvet Rose jest inspirowana kultową już paletą od Anastasii Bevery Hills Soft Glam. Przyznam szczerze, że miałam chrapkę na oryginał, ale zniechęciła mnie cena i fakt, że sporo cieni powtarza się z Modern Renaissance, którą już mam. Jednak sama kompozycja długo za mną chodziła, więc korzystając z okazji postanowiłam wybrać ją ze sklepu eZebra. Sądząc po swatchach w internecie, jest ona bardzo dobrze odwzorowana, więc nie żałuję, że nie mogę sobie pozwolić na tę od ABH. Ta propozycja jest jeszcze bardziej neutralna i bezpieczna niż Nudes. Większość matów (9) to różnorodne odcienie brązu i jeden beż, cztery metaliczne to złoto, róż i brąz, prasowany złoty brokat i jeden, czarny, matowy cień z drobinkami. Wydaje mi się, że pigmentacja jest nieco lepsza niż w czekoladkach, natomiast przekłada się to również na inną pracę przy blendowaniu, o czym napiszę za chwilę. Na swatchach odcienie są znacznie bardziej intensywne i łatwiej zbudować je do pełnego krycia. 

Blendowanie i trwałość
Jak już napomknęłam, Re-Loaded ma troszkę większą pigmentację niż czekoladki, ale tym samym trochę trudniej się z nimi pracuje. Nie rozcierają się już tak szybko, jak te wcześniejsze. Trzeba troszkę dłużej się nad nimi pochylić. Jednak kiedy poświęcimy im już odpowiednią ilość czasu to odwdzięczą się stworzeniem idealnej mgiełki. Z pewnością wpływa na to mniej jedwabista formuła. Dlatego trzeba uważać, bo przy nieumiejętnej aplikacji możemy nabawić się plam. Także początkującym radzę nakładanie ich na przypudrowaną powiekę.
Cienie najczęściej nosiłam na bazie EyeShadow Keeper z Inglot i Maybelline Color Tattoo. Nie jestem w stanie wypróbować tego typu kosmetyków na gołej powiece, bo moja jest opadające i mocno przetłuszczająca się, więc kolory znikłyby z niej po niecałej godzinie.  Na tak przygotowanej powiece trzymały się bardzo dobrze i wyglądały nienagannie do samego zmycia. Delikatnie zbierały się w zmarszczkach w wewnętrznych kącikach, ale u mnie nawet Modern Renaissance od Anastasii zachowuje się podobnie. 


Redemption Palette, palety cieni - Odkupienie
Zestaw 12 cieni do powiek. W składzie palety znajdują się odcienie matowe, satynowe i perłowe w tonacji delikatnych, subtelnych brązów i beży.
Gramatura: 14 g
Liczba cieni: 12
Cena: 19,80 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Tutaj, wydaje mi się, że moje określenie tych palet jako "odkupienie" jest bardziej intuicyjne, ale dla osób, które nie uczą się angielskiego wyjaśnię. Słowo "redemption" znaczy ni mniej, ni więcej, jak właśnie "odkupienie".

Opakowanie i różnice
Zacznę od tego drugiego, bo tutaj nie ma zbyt wielu aspektów do opisywania. To, co różni palety z tej serii to nazwy i zawartość. Opakowania, projekt i szata graficzna jest jednakowa dla każdego produktu Redemption. A te są takie same jak przy Re-Loaded, także nie będę się powtarzała, odsyłam wyżej. Jedyna różnica to fakt, że te nowsze nie mają w sobie aplikatora, a zamiast tego dostajemy 3 dodatkowe cienie. Do serii Redemption natomiast dołączona jest dwustronna pacynka.


Pigmentacja i blendowanie
I te obie kwestie są podobne do serii Re-Loaded, z tą jednak różnicą, że Redemption mają tendencję do znikania przy rozcieraniu i zlewaniu się w jeden odcień. Z tymi trzeba pracować zdecydowanie najdłużej, dlatego używam ich tylko do lekkich, dziennych makijaży. Do zbudowania intensywnego, wieczorowego malunku nie miałabym cierpliwości. Mam wrażenie, że te pierwsze wypusty Makeup Revolution mają najsłabszą jakość, ale to wskazuje jedynie na to, jak prężnie marka się rozwija. Jednak mimo tego, mam do tych dwóch maleństw ogromny sentyment, bo są to moje pierwsze palety w ogóle. Dlatego nie jestem w stanie się z nimi rozstać i wciąż po nie sięgam, sporadycznie, bo sporadycznie, ale wciąż.

Zapach, trwałość i skład
Cienie najczęściej nosiłam na bazie EyeShadow Keeper z Inglot i Maybelline Color Tattoo. Nie jestem w stanie wypróbować tego typu kosmetyków na gołej powiece, bo moja jest opadające i mocno przetłuszczająca się, więc kolory znikłyby z niej po niecałej godzinie.  Na tak przygotowanej powiece trzymały się względnie dobrze. Z pewnością nie dorównują nowszym wypustom marki, ale do makijażu dziennego, który nosimy jakieś 5-6 godzin się nadadzą.
Co do zapachu to te nie są już perfumowane i ich woń jest standardowa dla cieni do powiek.
SKŁAD: Mica, Talc, Magnesium Stearate, Paraffinum Liquidum, Ethylhexyl Palmitate, Polybutene, Dimethicone, Methylparaben, Propylparaben [+/-: CI77891, CI77491, CI77492, CI77499, CI15850, CI16035, CI 42090, CI77742, CI77510, CI77007, CI19140, CI15985, CI45410].

Zestaw 12 cieni do powiek. W składzie palety znajdują się odcienie matowe, satynowe i perłowe w tonacji delikatnych, subtelnych brązów i beży. Delikatna konsystencja dobrze się rozprowadza i rozciera na skórze. Idealnie dobrana kolorystyka, pozwala na stworzenie pięknych makijaży na każdą okazję. Odpowiedni poziom nasycenia koloru sprawia, że każdy cień jest intensywny. Plastikowe opakowanie zostało wzbogacone o dwustronny aplikator.

Gramatura: 14 g
Liczba cieni: 12
Cena: 19,80 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Moja ocena: 3/5

Kolorystyka i wykończenie
Inspirowana Naked 3 od Too Faced. Swego czasu taka fioletowo-różowa kolorystyka była niezwykle modna, a ja od zawsze taką uwielbiałam. Pamiętam, że kiedy ją zobaczyłam, bardzo mnie zauroczyła. Teraz kiedy na nią patrzę nie czuję aż takiej miłości. Owszem, jest ładna, ale tych błyszczących brązów zupełnie nie używam i rzadko po nie sięgałam. Jeśli chodzi o przekrój wykończeń to mamy tutaj tylko trzy maty, 5 satyn, 3 odcienie metaliczne i jedną satynę z drobinkami. Możliwe, że poszła w odstawkę właśnie ze względu na małą ilość matów, które uwielbiam i wybieram najczęściej. Jednak nie można jej odmówić tego, że była to jedna z niewielu palet na rynku w tamtych czasach o tak bogatym zróżnicowaniu wykończeń na tej półce cenowej.


Cienie utrzymane w kolorystyce naturalnych brązów i beżów oraz granatu, o bardzo mocnej pigmentacji i intensywnych kolorach, to połączenie matowych odcieni. Są to cienie o bardzo mocnej pigmentacji i intensywnych kolorach. Każdy kolor może być używany samodzielnie, ale także są łatwe w łączeniu się ze sobą i blendowaniu. Do zestawu dołączona została wygodna pacynka do nakładania cieni.

Gramatura: 14 g
Liczba cieni: 12
Cena: 19,80 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Moja ocena: 3/5

Kolorystyka i wykończenie
Jak już poznałam swoje zamiłowanie do matów to zapragnęłam mieć paletę o wyłącznie takim wykończeniu. Także w tej kompozycji nie znajdziecie żadnego brokatu, satyny czy innego błysku. Jeśli natomiast chodzi o kolorystykę to jest to podstawa podstaw. Głównie beże, brązy, czerń, szarość i dwa odcienie fioletu. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że wszystkie cieliste odcienie na skórze wyglądają identycznie. Z tego też względu sięgałam po tylko jeden z nich. Najjaśniejszy brąz uwielbiałam do budowania załamanie powieki, dlatego, jak widzicie na zdjęciach ubytek w nim jest całkiem spory. A po czarny cień wciąż sięgam przy codziennym makijażu do podkreślenia linii rzęs.


Znacie markę Makeup Revolution? Co o niej sądzicie? Macie jakieś palety tej firmy? Które są Waszymi ulubionymi? Po jakie serie sięgacie najczęściej i najchętniej? Próbowaliście którychś z tych, o których piszę? Jak się Wam sprawdzają?

~ wredna
Czytaj więcej

EFEKT WOW DZIĘKI JEDNEMU CIENIOWI?
Pierwsze spotkanie z marką Neve Cosmetics

42 komentarze:
Już jakiś czas temu na blogu pojawił się haul ze sklepu internetowego eZebra, który zapowiadał recenzje przedstawionym w nim produktów. Jednym z nich był cień marki Neve Cosmetics. Jak już widzicie po tytule wpisu, jest to moje pierwsze spotkanie z tym producentem, a skusiłam się na ten konkretny kosmetyk, bo zakochałam się w swatchach, które znalazłam w internecie. Od dłuższego czasu szukałam jakiegoś metalicznego, duochromowego odcienia fioletu, coś między wrzosem, lilią, a błękitem. Dodatkowo nazwa - Wow, przecież to musi na coś wskazywać. Ale czy na pewno?


O marce słów kilka
Młoda, niezależna i kreatywna włoska firma kosmetyczna.Każdy płatek śniegu jest inny i wszystkie są równie piękne. Dokładnie jak ludzie.
Nazywamy siebie Neve Cosmetics, ponieważ dla nas piękno jest czymś naturalnym, czystym i magicznym.
Nasza firma powstała w 2009 roku w pięknej prowincji Turyn, (…) a dzięki najlepszym krajowym profesjonalistom i artystycznemu kierunkowi w miłości do kolorów tworzymy mineralne, naturalne i innowacyjne kosmetyki. U podstaw naszej filozofii produkcji leży chęć tworzenia skutecznych, kolorowych, szalonych i przyjemnych produktów bez wyrzeczenia się prawdziwych i czystych formuł lub naszej etyki cruelty free.

O sklepie słów kilka
Wielkie marki w najniższych cenach w kraju. Bogata oferta kosmetyków do makijażu i pielęgnacji takich marek jak: Loreal, Maybelline, Sally Hansen, Astor, Nailtek, Max Factor, Bourjois.
Sklep internetowy eZebra.pl poznałam kilka lat temu. Urzekł mnie bogatym asortymentem i kosmetykami w przystępnych cenach. Pamiętam, że byłam wniebowzięta, kiedy dowiedziałam się, że siedziba drogerii znajduje się w Lublinie i to jakieś 15 minut spacerkiem od miejsca, w którym wtedy mieszkałam. Jak możecie się domyślić, byłam wtedy częstym gościem na Wojciechowskiej (wtedy tam właśnie znajdował się punkt odbioru osobistego).


Cień mineralny prasowany, wkład do palety magnetycznej.Pigment w najczystszej postaci i formuła łącząca wzbogacone zostały witaminami dzięki czemu gwarantują maksymalną łatwość aplikacji, wytrzymałość i komfort.
Gramatura: 3 g
Liczba dostępnych odcieni: 94
Termin ważności: 6 miesięcy od otwarcia

Opakowanie i skład
Jest to typowy wkład do palety magnetycznej. Jeśli czytacie mojego bloga od jakiegoś czasu to wiecie, że jeśli decyduję się na pojedyncze cienie to wybieram tylko takie, te w kasetkach zupełnie mnie nie interesują. Przychodzi do nas w plastikowym, przezroczystym opakowaniu ochronnym, a także pięknym, fioletowym, kartonowym rękawie z logo firmy i wyciętym okienkiem, dzięki któremu możemy zobaczyć odcień naszego cudeńka. Całość bardzo dobrze zabezpiecza zawartość. Jeśli chodzi o oprawę to nie ma tutaj nad czym się rozwodzić. Sam wkład dobrze trzyma się palety, jednak to, co wyróżnia go na tle innych to fakt, że jest ogromny. Powiedziałabym, że prawie dwa razy większy niż standardowe rozmiary Kobo czy Glam Shop.
A z racji tego, że o opakowaniu nie ma co pisać to napomknę jeszcze o tym jak cień wygląda na pierwszy rzut oka. Jest to liliowo-wrzosowy odcień z delikatnym błękitnym poblaskiem, jednak nie zapowiada intensywnej, metalicznej tafli czy dużego kontrastu w odcieniach duochrome. Nie widzę też w nim większych drobinek, także dla tych, którzy nie lubią brokatu może się sprawdzić.
SKŁAD: Talc, Mica, Octyldodecyl Stearoyl Stearate, Magnesium Stearate, Cetearyl Ethylhexanoate, Caprylyl Glycol, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate. May Contain (+/-): Ci 77891 (Titanium Dioxide), Ci 15850 (Red 7 Lake), Ci 77007 (Ultramarines).

Konsystencja i zapach
Zacznę od tego drugiego, bo w tej kwestii nie ma się co rozpisywać, ponieważ zupełnie żadnej woni nie wyczuwam. Z pewnością ucieszą się z tego faktu wszyscy wrażliwy, ze mną na czele. I jak już przy tym jesteśmy to wspomnę, że kiedy nosiłam ten cień na oczach nie zauważyłam żadnego pieczenia czy łzawienia.
Jeśli zaś chodzi o konsystencję samego cienia to nie jest to bardzo pudrowy, ale spodziewałam się bardziej miękkiej i kremowej formuły. Przyzwyczaiłam się do takiej w paletach MUR i ABH. Ta w Neve bardziej przypomina mi błyszczące cienie z Zoevy (przynamniej te ze Smoky, bo tylko tę mam). To również przekłada się na to, że przy swatchowaniu, na palcu, wygląda znacznie bardziej pudrowo i sucho, niż się tego oczekiwałam. To raczej matowa lilia z delikatną, błękitną satyną.
Podczas przenoszenia go na skórę jednak zyskuje trochę bardziej maślaną konsystencję i gładko sunie po powiekach. 


Pigmentacja i blendowanie
Jeżeli chodzi o rozcieranie i samo nakładanie cienia to jest to czysta przyjemność. Zupełnie nie ma tutaj problemu z aplikacją. Formuła rozkłada się jednakowo i nie tworzy plam, prześwitów i smug, choć na to ostatnie wpływ ma też pewnie narzędzie, jakiego używamy, w moim przypadku jest to palec. Użycie tego członka pozwala również na wydobycie największej pigmentacji. I przyznam, że ciężko mi ją ocenić, bo niby jest pełna, ale cień sam w sobie jest półprzezroczysty... Nie wiem jak to poprawnie opisać. Mam wrażenie, że baza kolorystyczna (wrzosowa lilia) jest jedynie tłem dla błękitnego poblasku, ale wciąż nie przykrywa nam w pełni powieki. Wydaje mi się, że jest to bardziej topper, cień zwieńczający, który jedynie dodaje wyjątkowego akcentu, niż coś, co zrobi nam efekt wow solo. Przyznam szczerze, że ja zdecydowałam się na ten cień, żeby stosować go w pojedynkę i uzyskać nim liliowy kolor na powiece z błękitnym duochromem. Dlatego nałożyłam go kilkoma warstwami, najpierw kilkakrotnie palcem, a później dodatkowo pędzlem. Przy tym ostatnim efekt stał się jeszcze bardziej pudrowy i zatracił poblask, wyglądał jak zwykły liliowy, matowy cień. Dlatego raczej polecałabym aplikować go dłońmi, delikatnie wcierając w skórę.
No i muszę też napisać, że troszkę rozczarował mnie fakt, że w żaden sposób nie potrafiłam wydobyć z cienia wykończenia, intensywności i blasku, jaki prezentują zdjęcia na stronie producenta.
Jeśli chodzi o rozcieranie to nie miałam z tym większych problemów. Trzeba jednak pamiętać, aby robić to od razu przy nakładaniu, bo jeśli najpierw zintensyfikujemy pigment kilkoma warstwami, a dopiero później będziemy się starali to wyblendować to możemy napotkać pewien opór. 


Trwałość
Cień testowałam na bazie EyeShadow Keeper z Inglot i Maybelline Color TattooNie jestem w stanie wypróbować tego typu kosmetyków na gołej powiece, bo moja jest opadające i mocno przetłuszczająca się, więc kolory znikłyby z niej po niecałej godzinie. Poza tym wykorzystywałam go przy makijażu na wyjścia, więc nie mogłam sobie pozwolić na fioletowe skrętki w załamaniach. Na tak przygotowanej powiece trzymał się bardzo dobrze i wyglądał nienagannie do samego zmycia. Delikatnie zebrał się w zmarszczkach w wewnętrznych kącikach, ale u mnie nawet Modern Renaissance od Anastasii zachowuje się podobnie.

Cena i dostępność
Kosmetyki marki Neve Cosmetics dostaniecie w wielu drogeriach internetowych, w tym na eZebra. Na tej ostatniej za pojedynczy wkład zapłacicie 29 zł. Czy są dostępne stacjonarnie w Polsce nie wiem, nie wydaje mi się, ale mogę się mylić. Jeśli ktoś z Was ma jakieś informacje na ten temat to będę wdzięczna za cynk.


Podsumowując...
To prawda, że oczekiwałam innego efektu. To prawda, że chciałam większego pigmentu, większego blasku. I prawda, że zdjęcia na stronie producenta trochę mnie zmyliły i nie udało mi się podobnej intensywności uzyskać. Jednak nie mogę powiedzieć, że jest to zły cień. Jest delikatny, subtelny, ale bardzo ładny. Poza tym praca z nim to istna przyjemność, a jego trwałość zupełnie mnie zadowala. Z pewnością się go nie pozbędę i będę z chęcią używała. 
Moja ocena: 4/5

Znacie markę Neve Cosmetics? Co o niej sądzicie? Używaliście ich cieni? Jak się Wam sprawdziły? Podoba Wam się Wow? A może jednak uważacie, że nie jest dla Was? Jakie inne produkty tej firmy polecacie? Korzystacie z drogerii internetowej eZebra? Jak ją oceniacie?

~ wredna
Czytaj więcej

PODWÓJNA MOC PREZENTÓW
Shiny Christmas, czyli grudniowa edycja ShinyBox

55 komentarzy:
Już poprzednie pudełko ShinyBox pojawiło się u mnie na blogu w świątecznej oprawie. Wtedy też pisałam, że jestem bardzo ciekawa edycji grudniowej. Pierwszego zaskoczenia doznałam, kiedy dowiedziałam się, że w tym miesiącu dostaniemy aż dwa pudełka (nie wiem czy jedynie ambasadorki zostały obdarzone zdwojoną liczbą). Na bożonarodzeniową, specjalną szatę graficzną byłam przygotowana, bo zajrzałam na stronę Shiny. Kolejnym zaskoczeniem była zawartość. Ale pozytywnym, negatywnym? O tym niżej.
A gdyby ktoś był zainteresowany zakupieniem świątecznego pudełka to niestety muszę Was zasmucić, ale cały nakład został wyprzedany. Niemniej jednak zapraszam tutaj - klik, żeby nie przegapić kolejnej edycji.


O grudniowym pudełku
Piękne drzewko, cudne prezenty, zapach wigilijnych potraw i co najważniejsze -wyjątkowe chwile z najbliższymi. Podaruj sobie lub swoim bliskim najbardziej wyczekiwane i magiczne pudełko roku - Shiny Christmas!
Tym razem, ku mojemu zdziwieniu, nie znalazłam w środku ulotki z rozpiską zawartości. Ale za to dostałam ulotkę informacyjną od Natura Receptura, La Vie Claire o mydle marsylskim, i Dr. Grandel, wizytówkę La Vie Claire, oraz kody rabatowe do Kerasys i Dr. Grandel.

MediqSkin Plus, żel punktowy do cery trądzikowej
Działa ochronnie, złuszczająco i przeciwbakteryjnie. Usuwa martwe komórki naskórka i ułatwia oczyszczanie porów skóry. Produkt w innowacyjnej butelce AIRLESS z dozownikiem, w formie lekkiego żelu nie obciąża skóry.
Produkt pełnowymiarowy.
Pojemność: 30 ml
Cena: 50 zł
Termin ważności: marzec 2020
Jeśli zaglądacie na bloga od jakiegoś czasu to pewnie wiecie, że nie mam cery trądzikowej. Czasami zdarzają mi się jakieś wypryski, ale większych problemów z pryszczami nie mam. Dlatego ten kosmetyk jest nowiutki, nieotwierany i od razu poleci do siostry. Jej może się przyda. U mnie by się jedynie kurzył, użyłabym go ze trzy razy i większość zawartości poleciałaby do kosza.
SKŁAD: Polialkohol Winylowy PVA, Kwas Retinowy (Tretynoina), Klindamycyna, Kwas Glikolowy, Glikol Propylenowy, PEG-7 Kokosan Glicerolu, Aminometyl Propanolu, Hydroksyetyloceluloza, Imidazolidynylomocznik, Disodowy EDTA, Butylohydroksytoluen, Woda.


La Vie Claire, mydło marsylskie
Francuski, tradycyjny kosmetyk naturalny, hipoalergiczny. Odżywia i wygładza skórę, łagodzi podrażnienia i regeneruje komórki. Nie uczula i jest odpowiedni do wszystkich typów skóry.Produkt pełnowymiarowy. Jeden z czterech wariantów: Vera Nord, olejek eteryczny; Allvernum, mydło korzenne; Natura Receptura, naturalny olejek; La Vie Claire, mydło marsylskie.
Gramatura: 100 g
Cena: 12,90 zł / 3 szt (300 g)
Termin ważności: brak informacji
Przyznam szczerze, że ten kosmetyk mnie nie zachwycił. Z pewnością bardziej spodoba się osobom, które lubią pielęgnację naturalną. Owszem, tak wysoka zawartość oliwy z oliwek sprawi, że nasze dłonie nie będą po myciu przesuszone, ale ja i tak często je kremuję. Zużyję, bo zużyję, ale jakoś nie skakałam z radości, jak je w pudełku zobaczyłam, szczególnie, że oliwek i ich zapachu nie lubię, a ten produkt ma dosyć intensywną woń.
SKŁAD: Sodium Olivate, Sodium Cocoate, Aqua (Water), Sodium Chloride, Sodium Hydroxide.


Vera Nord, Essential Oil, olejek eteryczny
Działa ściągająco, wpływa na regulację sebum, nie zatyka porów. Pomaga w pielęgnacji skóry z objawami cellulitu, witalizuje, poprawia kondycję i ogólny wygląd skóry. Pozytywnie wpływa na nastrój, uspokaja i relaksuje. 100% naturalny.
Produkt pełnowymiarowy. Jeden z czterech wariantów: Vera Nord, olejek eteryczny; Allvernum, mydło korzenne; Natura Receptura, naturalny olejek; La Vie Claire, mydło marsylskie.
Pojemność: 10 ml
Mój zapach: pomarańczowy
Cena: 11,55 zł
Termin ważności: 27 listopada 2019
Jako ambasadorka w swoim pudełku znalazłam wszystkie cztery kosmetyki, które były wymienne. Pierwszym było mydło marsylskie, drugim jest ten olejek. Nigdy takiego kosmetyku nie miałam i nigdy się nimi nie interesowałam, bo zupełnie nie wiem do czego się je wykorzystuje. Jednak ten zapach przekonuje mnie do tego, żeby zgłębić temat. To taka całkiem naturalna, ale bardzo słodziutka pomarańcza. Czuję tam delikatne nuty mandarynki i cukru, które przywodzą na myśl landrynkę, ale to jedynie drobne niuanse i myślę, że przy używaniu rozwijała się będzie jedynie ta pierwsza. Co prawda, sama na taki produkt bym się pewnie nie zdecydowała, ale jak już znalazłam w pudełku to zużyję i jak na razie jest to, w moim odczuciu, najbardziej udany przedmiot w Shiny Christmas.
SKŁAD: Citrus Sinensis, Limonene, Mycrene, Alpha-Pinene.


Allvernum, mydło korzenne
Zawiera w sobie wyjątkowe aromaty: cynamonu, imbiru, białego pieprzu, gałki muszkatołowej, wanilii w połączeniu z bergamotką, pomarańczą, karmelem i cukrem trzcinowym. Ta mieszanka tworzy ciepły, zmysłowy zapach, pobudza wyobraźnię i poprawia nastrój.
Produkt pełnowymiarowy. Jeden z czterech wariantów: Vera Nord, olejek eteryczny; Allvernum, mydło korzenne; Natura Receptura, naturalny olejek; La Vie Claire, mydło marsylskie.
Gramatura: 100 g
Cena: 4 zł
Termin ważności: 8 października 2020
No i mamy kolejne mydło. Przyznam szczerze, że trochę to nie przemyślane. Niemniej jednak, to z Allvernum podoba mi się znacznie bardziej. Oczywiście ze względu na zapach. Wanilię i cynamon uwielbiam. Tutaj troszkę mi za mało tego drugiego, a ta pierwsza jest mocno cukrowa i niezbyt ciepła i głęboka, ale za tą cenę nie ma co narzekać. Woń ta bardzo przypomina mi aromat pierniczków ;) W okresie świąteczno-zimowym sprawdzi się idealnie ;) No to mamy drugi udany kosmetyk.
SKŁAD: Sodium Palmate, Sodium Palm Kernelate, Aqua, Parfum, Glycerin, Palm Acid, Sodium Chloride, Palm Kernel Acid, Tetrasodium Etidronate, Tetrasodium Edta, Benzyl Benzoate, Eugenol, Cinnamal, Limonene, Coumarin, Methicone, CI 77891, CI 77492, CI 73360.


Natura Receptura, naturalny olejek
Niezwykłe dobrodziejstwo matki natury, które już od wieków jest wykorzystywane w kosmetyce i medycynie naturalnej. Olejek stanowi najwyższej jakości źródło roślinnych związków aktywnych, idealnych dla zdrowia i urody. Ma zastosowanie w aromaterapii, m.in. do masażu, inhalacji, kąpieli oraz do pielęgnacji skóry, włosów i paznokci. Mix rodzajów.
Produkt pełnowymiarowy. Jeden z czterech wariantów: Vera Nord, olejek eteryczny; Allvernum, mydło korzenne; Natura Receptura, naturalny olejek; La Vie Claire, mydło marsylskie.
Pojemność: 10 ml
Mój zapach: lawenda
Cena: 4 zł
Termin ważności: październik 2020
Kolejny olejek eteryczny. Ja dostałam oba, bo jak już wcześniej pisałam, jako ambasadorki dostałyśmy wszystkie cztery kosmetyki. Osoby, które zamawiają pudełka dostaliby tylko jeden (lub wcale, jeśli trafiliby na inny produkt). Z tego zupełnie nie jestem zadowolona, bo nie znoszę zapachu lawendy. Także jest to drugi bubel w tym pudełku, który poleci w świat. Ale jeśli ktoś lubi te rośliny to mogę napisać, że olejek ma lekko miętowy aromat i wprost z opakowania zupełnie nie czuję fioletowej krzewinki, ale podejrzewam, że jest to wina tego, iż jest to kosmetyk mocno skoncentrowany.
SKŁAD: Lavendula Angustifolia Oil, Geraniol, Limonene, Citral, Linalool.


Delia Cosmetics, Dermo System, mgiełka tonizująca
Gwarantuje szybkie odświeżenie, przywraca naturalne pH skóry i przygotowuje ją do przyjęcia składników aktywnych. Odpowiednia dla każdego typu cery. Nie zawiera alkoholu, silikonów i parabenów.
Produkt pełnowymiarowy.
Pojemność: 150 ml
Cena: 8,50 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia (lub lipiec 2020)
O, i to rozumiem. Pierwszy kosmetyk, który wywołał uśmiech na mojej twarzy. Nigdy produktów do pielęgnacji od Deli nie próbowałam, więc z chęcią to zmienię. Ciekawi mnie szczególnie ze względu na aloes w składzie. Ostatnio staram się urozmaicić pielęgnację twarzy i szukałam czegoś, co przywróciłoby naturalne pH mojej skórze, a dodatkowo pozbawiło uczucia ściągnięcia. Także to strzał w dziesiątkę. To był pierwszy kosmetyk, który w pudełku zobaczyłam i od razu obudziła się we mnie nadzieja.
SKŁAD: Aqua, Glycerin, Aloe Barbadensis Leaf Juice, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Betaine, Propylene Glycol, Glycyrrhiza Glabra Root Extract, Allantoin, Disodium EDTA, Phenoxethanol, Ethylhexylglycerin, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum, CI 42090, CI 14720.


Delia Cosmetics, pojedynczy cień do powiek
Miękkie i mocno napigmentowane cienie do powiek, wyjątkowo łatwe w aplikacji i bardzo trwałe. Mix kolorów.
Produkt pełnowymiarowy.
Gramatura: brak informacji
Mój odcień: nr 15 Matt
Cena: 8,90 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Cień z tej samej serii znalazłam już w poprzednim pudełku ShinyBox. Tym razem jednak kolor znacznie bardziej mi się podoba. Powiedziałabym nawet, że bardzo trafia w moje gusta. Pigmentację ma raczej średnią, ale sprawdzi się jako cień transferowy. Jedyne, co nie do końca mi się podoba to fakt, że jest on wklejony w kasetkę... Spróbuję go wyciągnąć i włożyć do palety magnetycznej, jeśli nie wyjdzie to raczej poleci w świat bo zawsze zapominam w ogóle o istnieniu moich pojedynczych cieni.
PS Udało się wyciągnąć wkład. Teraz muszę tylko wymyślić coś z magnesem, bo cień znajduje się w aluminium.
SKŁAD: brak informacji.


Dermaglin, maseczka do cery trądzikowej
Bogata w cenne dla zdrowia skóry minerały, oczyszcza skórę z zanieczyszczeń. Bioaktywny kompleks glinkowo – ziołowy odżywia i regeneruje. Złuszcza martwy naskórek, zwęża pory, łagodzi i koi podrażnienia. Maseczka na bazie zielonej glinki kambryjskiej.
Produkt pełnowymiarowy. Jeden z pięciu wariantów: Dermaglin, maseczka do cery trądzikowej; Joko Make Up, Glow Primer; Kerasys, szampon do włosów; BlanX, produkt pielęgnacyjny do jamy ustnej; Dr. Grandel, ampułka nawilżająco-wypełniająca.
Gramatura: 20 g
Cena: 6,99 zł
Termin ważności: październik 2020
Jak już pisałam, cery trądzikowej nie mam. Poza tym rzadko używam maseczek i mam ich spory zapas, który czeka na mój przejaw odwagi. Ta od razu poleci w świat, bo ciekawsze leżakują sobie w pudełku. Może siostra skorzysta, a może koleżanka się kusi (choć też z trądzikiem problemów raczej nie ma). Zapewnienia producenta są dosyć ciekawe i w składzie jest też aloes, ale jakoś nie ciekawi mnie jak inne, które mam w swojej kolekcji.
SKŁAD: Kaolin Clay, Aqua, Propylene Glycol, Aloe Barbadensis Extract, Avena Sativa Bran Extract, Dehydroacetic Acid.


Kerasys, perfumowany szampon do włosów
Intensywnie regeneruje i głęboko odżywia zniszczone, suche, pozbawione blasku i osłabione włosy. Odbudowuje i zapewnia trwałą ochronę powierzchni włosów. Zapobiega ich elektryzowaniu.
Produkt pełnowymiarowy. Jeden z pięciu wariantów: Dermaglin, maseczka do cery trądzikowej; Joko Make Up, Glow Primer; Kerasys, szampon do włosów; BlanX, produkt pielęgnacyjny do jamy ustnej; Dr. Grandel, ampułka nawilżająco-wypełniająca.
Pojemność: 600 ml
Moja wersja zapachowa: Elegance & Sensual
Cena: 37 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Ostatnio pisałam, że testowanie nowych szamponów mnie nie interesuje. Po kilku użyciach jednego z Aussie nabawiłam się łupieżu, z którym wciąż walczę... Jednak ta propozycja od Kerasys bardzo mnie ciekawi. Jeśli śledzicie bloga to pewnie domyślacie się, że stoi za tym fakt, iż jest to kosmetyk perfumowany. A kiedy na opakowaniu zobaczyłam piramidę zapachową to przepadłam. Aromat przypomina mi J'adore od Diora, ale to raczej tylko podobieństwo, bo identyczne z pewnością nie są, szampon jest znacznie bardziej kwiatowy. Dzisiaj testowała go moja siostra, jeśli nic złego z jej skalpem się nie stanie to może i ja zaryzykuję. Ale nawet jak mi się sprawdzi to pewnie będę się dzieliła z całą rodziną, bo takiej pojemności nie idzie wykończyć w pojedynkę.
SKŁAD: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Parfum, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Sodium Chloride, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Dimethicone, Laureth-23, Laureth-3, Xanthan Gum, Phenoxyethanol, Sodium Benzoate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Trihydroxystearin, Linoleamidopropyl Pg-Dimonium Chloride Phosphate, Propylene Glycol, Amodimethicone, Trideceth-10, Synthetic Fluorphlogopite, Titanium Dioxide, Cetyl Alcohol, Ammonium Chloride, Citric Acid.


BlanX, produkt pielęgnacyjny do jamy ustnej
Zadbaj o piękny i zdrowy uśmiech! Wybielająco-ochronne, bardzo bezpieczne dla szkliwa pasty BlanX to designerski włoski produkt, który swoją moc czerpie z natury – składnikiem czynnym jest posiadający unikatowe właściwości wyciąg z porostu islandzkiego. Mix rodzajów.
Produkt pełnowymiarowy. Jeden z pięciu wariantów: Dermaglin, maseczka do cery trądzikowej; Joko Make Up, Glow Primer; Kerasys, szampon do włosów; BlanX, produkt pielęgnacyjny do jamy ustnej; Dr. Grandel, ampułka nawilżająco-wypełniająca.
Pojemność: 75 ml
Moja wersja: Blue, wybielająca
Cena: 15,99 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Hmm... Tego się nie spodziewałam. No cóż, pasta do zębów się przyda. Nie zmarnuje się. Rzadko sięgam po te wybielające, ale może ta mi się sprawdzi. Pachnie całkiem przyjemnie. Nawet nie wiem co o tym kosmetyku napisać. Jest to zużyję, ale jakoś nie było euforii, kiedy go w pudełku znalazłam.
SKŁAD: Sorbitol, Aqua, Hydrated Silica, Tetrapotassium Pyrophosphate, Sodium Lauryl Sulfate, Glycerin, Aroma, Usnea Barbata Extract, Cetraria Islandica Extract, Cellulose Gum, PVM/MA Copolymer, Sodium Fluoride, Sodium Benzoate, Sodium Saccharin, Citric Acid, Benzyl Alcohol, Phenoxyethanol, Limonene, Citral, Cl 42090, Cl 74160.


Dr. Grandel, Hydro Active, krem nawilżający z kwasem hialuronowym
Urzeka niezwykle subtelnym zapachem, a jej skoncentrowana formuła troskliwie dba o skórę. Nawilża ją, wygładza i ujędrnia. Zawiera składniki aktywne w najczystszej postaci tj. kwas hialuronowy, olejek jojoba i skwalan.
Miniaturka.
Pojemność miniaturki: 10 ml
Pojemność pełnowymiarowego kosmetyku: 50 ml
Cena miniaturki: nie znalazłam informacji
Cena pełnowymiarowego kosmetyku: 166 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Kremów mam całe mnóstwo. Zarówno nawilżających, jak i przeciwzmarszczkowych. A nawet sam kwas hialuronowy. Także mam wrażenie, że tego zupełnie nie potrzebuję. Jeszcze się nad nim zastanawiam. Z jednej strony taka mała tubeczka może się idealnie sprawdzić w podróży, ale z drugiej zazwyczaj zabieram ze sobą małe słoiczki z odlewkami swoich ulubionych kosmetyków. Nie wiem, jak na razie to takie fifty-fifty.
SKŁAD: Aqua (Water), Dimethicone, Cyclopentasiloxane, Squalane, Pentylene Glycol, Glycerin, Cyclohexasiloxane, Distarch Phosphate, C12-15 Alkyl Benzoate, Ethylhexyl Palmitate, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Dimethicone Crosspolymer, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Potassium Palmitoyl Hydrolyzed Wheat Protein, Sodium Stearoyl Glutamate, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Xanthan Gum, Hydrolyzed Algin, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Silica Dimethyl Silylate, Maris Aqua (Sea Water), Chlorella Vulgaris Extract, Butylene Glycol, Caprylyl Glycol, Lecithin, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Sodium Hyaluronate, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Hexylene Glycol, Glycine Soja (Soybean) Oil, Phenoxyethanol, Hexyl Cinnamal, Linalool, Limonene, Citronellol, Coumarin, Eugenol, Parfum (Fragrance).


Podsumowując...
Moje pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Byłam zaskoczona i to bynajmniej nie pozytywnie. Powiedziałabym wręcz, że rozczarowana. Nie wiem czemu, ale od pudełek świątecznych zawsze oczekuję czegoś więcej. Po przeanalizowaniu całości mogę stwierdzić, że nie jest tak źle. Z trzech kosmetyków jestem zadowolona, trzy to kompletne buble, które polecą w świat, a pozostałe to takie średniaczki, które zużyję, bo zużyję, albo jeszcze się nad nimi zastanawiam. Nie ma tragedii, ale mogłoby być lepiej, mogłoby w nich być coś więcej, coś w odświętnym klimacie.
Moja ocena: 3/5

Znacie te pudełka? Lubicie taką zabawę? A może macie to konkretne? Co o nim sądzicie? Próbowałyście któregoś z ww. produktów? Jak się u Was sprawdziły? Byłybyście zadowolone z takiej zawartości? I co myślicie o produktach, które są dla Was nowościami? Skusicie się?

~ wredna
Czytaj więcej

MINERAŁY PO RAZ TRZECI! KOLEJNA MIŁOŚĆ?
Pierwsze spotkanie z marką Lily Lolo, co o niej sądzę?

44 komentarze:
Już nie raz wspominałam na blogu, że od kiedy pierwszy raz spróbowałam podkładów mineralnych to do tych tradycyjnych już nie wróciłam (a przynajmniej nie w codziennym makijażu). To była miłość od pierwszego użycia. A jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc stale mam ochotę testować nowe marki i nowe kosmetyki. Tym razem nadarzyła się okazja do wypróbowania kilku produktów od Lily Lolo, w tym, oczywiście (jakżeby inaczej) podkładu, którego byłam najbardziej ciekawa.


O marce słów kilka
Lily Lily Lolo oferuje szeroki wybór naturalnych róży do policzków, sypkich i prasowanych cieni do powiek, błyszczyków, szminek oraz bronzerów. Produkty Lily Lolo są niezwykle łatwe w użyciu, dzięki czemu wykonanie nimi perfekcyjnego makijażu nie powinno zająć więcej niż kilku minut. Mineralne podkłady Lily Lolo mają sypką, jedwabiście gładką konsystencję. Doskonale radzą sobie z tuszowaniem wszelkich niedoskonałości, tj. krosty, zaczerwienienia i skazy nie tworząc przy tym efektu maski.Zalety makijażu mineralnego Lily Lolo to między innymi:
Naturalność – makijaż mineralny wygląda naturalnie i jest prawie niewyczuwalny na skórze
Trwałość -  makijaż mineralny długo utrzymuje się na skórze oraz jest praktycznie odporny na wodę i pot.
Ochrona przed słońcem – podkłady mineralne Lily Lolo zostały przebadane pod kątem ochrony przed słońcem jaką zapewniają. Ich faktor SPF to 15.Pożegnaj się z ciężkimi czy kleistymi podkładami i przyłącz się do mineralnej rewolucji.
W asortymencie marki znajdziecie, standardowo, szeroką gamę produktów sypkich, od podkładów i pudrów; przez róże, bronzery i korektory, aż po cienie do powiek. Jednak to, co wyróżnia Lily Lolo na tle innych to to, że oferuje również minerały w postaci sprasowanej (np. cienie i korektory); a także kremy do twarzy, mgiełki utrwalające, pędzle i akcesoria do makijażu.


Drobno zmielony podkład mineralny z naturalnym filtrem o faktorze SPF 15. Nakładaj go cienkimi warstwami, by uzyskać pożądany efekt krycia. W skład naszych podkładów wchodzą wyłącznie naturalne składniki dzięki czemu skóra jest odpowiednio pielęgnowana, a wypryski i skazy skórne stają się mniej widoczne. Podkłady mineralne Lily Lolo cechuje gładka i jedwabista konsystencja. Dzięki niemu Twoja cera zyska nieskazitelny wygląd. Kosmetyki mineralne Lily Lolo to synonim pięknej skóry.
Gramatura: 10 g
Cena: 81,90 zł
Termin ważności: 24 miesiące od otwarcia
Liczba odcieni: 18
Mój odcień: Warm Peach

Opakowanie i skład
Kosmetyk przychodzi do nas zamknięty w kartonowym opakowaniu utrzymanym w czarno-białej kolorystyce i raczej skromnej szacie graficzne, znajdziemy tu jedynie logo marki, nazwę produktu i wszelkie niezbędne informacje, wraz ze składem, na spodzie. Kiedy zajrzymy do środka, naszym oczom ukazuje się całkiem spory, okrągły słoiczek opatrzony matową, czarną zakrętką, w której jedynym elementem błyszczącym jest sygnet. Eleganckiego wydźwięku nadaje całości również przezroczysta, ale matowa powierzchnia samego słoiczka. Na odwrocie znów znajdziemy nalepkę informacyjną, tym razem bez składu.
Od nowości sitko zabezpieczone jest nalepką, którą należy odkleić. Jednak nie ma się co martwić, że po jej ściągnięciu nasz podkład będzie się rozsypywał, bo opakowanie zostało wyposażone w plastikową, obracalną nakładkę, którą bez problemu możemy zakryć otworki.
Całość działa bez zarzutów, nic się nie zacina, wysypanie pudru na wieczko nie sprawia żadnych trudności. Także w tym przypadku to profesjonalizm od stóp do głów, zarówno w aspektach wizualnych, jak i praktyczno-użytkowych.
SKŁAD: Mica, Zinc Oxide [+/- Ci 77891 (Titanium Dioxide), Ci 77492 (Iron Oxide), Ci 77491 (Iron Oxide), Ci 77499 (Iron Oxide)].

Pigmentacja i blendowanie
Podkłady w ofercie Lily Lolo przychodzą tylko w jednej formule, nie mamy tutaj podziału, na kryjące, matujące czy rozświetlające. Dlatego obawiałam się, że moje przebarwienia wciąż będą widoczne i muszę przyznać, że w porównaniu z innymi minerałami, które posiadam te mają najmniejsze krycie. Dla satysfakcjonującego efektu potrzebuję 3-4 cienkich warstw, ale musicie wiedzieć, że jestem fanką średniego, w stronę mocnego pigmentu. Dla ujednolicenia wystarczą dwie. Jednak najważniejsze jest, że pięknie się buduje, nie robi prześwitów, smug i równo się rozkłada. Myślę, że da się nim stworzyć pełne krycie, a czy przykrywa niedoskonałości, nie umiem stwierdzić, bo, o dziwo, moja cera jest ostatnio w bardzo dobrym stanie, myślę, że wiem jakiemu kosmetykowi to zawdzięczam, ale o tym innym razem ;)
Jak już wspomniałam, nie ma żadnych problemów z blendowaniem kosmetyku. Mam wręcz wrażenie, że przy pomocy pędzla kabuki (o którym więcej niżej) uzyskujemy efekt niczym air brush. Nawet, kiedy nie nakładam podkładu na całą twarz (na co dzień przykrywam jedynie największe przebarwienia) to nic się nie odcina, żadna granica nie rzuca się w oczy.


Wykończenie i trwałość
Zacznijmy od tego pierwszego, bo już co-nieco na ten temat napisałam.Podkład na dobrze nawilżonej cerze wygląda bardzo gładko i naturalnie. Nawet moja sucha skóra się z nim lubi, bo nie podkreśla suchych skórek. Mimo tego, że jest to puder to nie pozostawia uczucia ściągnięcia, ani suchej maski, daje lekko świetliste, jakby satynowe wykończenie, ale bez cienia drobinek. Wygląda to jak naturalny blask. A kiedy dodatkowo całość spryskam mgiełką (nie koniecznie fixującą, ja używam wody lawendowej) to już w miękkim świetle twarz wygląda jak z photoshopa. Jeszcze żaden kosmetyk nie dawał u mnie takiego efektu, bo mam spore problemy z nierównościami cery.
Jedyne, co troszkę mnie smuci to fakt, że źle dobrałam odcień. Na lato będzie idealny, bo Warm Peach to dosyć jasny beż, delikatnie wpadający w żółte tony, ale na zimę jest odrobinę za ciemny. Kiedy środek twarzy rozjaśnię korektorem (o którym też przeczytacie niżej) to jakoś to wyglądało i mogłam go testować nawet teraz, kiedy jestem blada jak ściana :D
Jeśli chodzi o trwałość, to testowałam go jedynie z pudrem. Wtedy zostaje ze mną aż do samego zmycia. Jeśli nie przypudruję go zbyt dokładnie to po około 4-5 ma tendencję do minimalnego zbierania się w zmarszczkach. Dlatego trzeba na to zwracać uwagę.
Moja ocena: 4/5


Jasny, brzoskwiniowo-różowy mineralny puder o jedwabistej konsystencji, który dzięki zawartości rozpraszającej światło miki, optycznie redukuje widoczność drobnych zmarszczek oraz niedoskonałości.
Gramatura: 4,5 g
Cena: 81,90 zł
Termin ważności: 24 miesiące od otwarcia

Opakowanie i skład
Oprawa graficzna kosmetyku wygląda tak samo jak w przypadku podkładu. Mamy tutaj dokładnie taki sam kartonik, słoiczek i zakrętkę. Jedyne co różni oba produkty to kolor zawartości i skład, więc może przejdźmy od razu do niego.
SKŁAD: Mica [+/- Ci 77491 (Iron Oxide), Ci 77492 (Iron Oxide)]

Wykończenie i trwałość
Przyznam szczerze, że odrobinę się tego kosmetyku obawiałam. Przerażały mnie te brzoskwiniowo-różowe tony i to, że kiedy otworzyłam kosmetyk to moim oczom ukazał się dosyć ciemny proszek. Jednak postanowiłam go nie przekreślać, bo został on mi polecony przez Panią, z którą korespondowałam. Pomyślałam, że ona musi wiedzieć o czym pisze i co robi. Także dałam mu szansę i... się zakochałam. Dosłownie. W życiu nie widziałam piękniejszego pudru. Kiedy wysypiemy go na wieczko to widać w nim rozświetlający pył (bo to nie są drobinki, to jest od nich mniejsze), który na cerze zostawia piękne, satynowe wykończenie. Ale znów, tak jak w przypadku podkładu, nie jest to satyna z brokatowych drobinek, a bardziej naturalny blask. W sztucznym świetle, kiedy przyjrzymy się z bliska, dosłownie wciskając nos w lusterko, można zauważyć mikroskopijny pyłek rozświetlający. Stałby się moim ulubieńcem i katowałabym go codziennie gdyby nie fakt, że (jak wspomniałam wcześniej) mam problem z nierównościami cery, które takie pudry podkreślają. U mnie sprawdza się jedynie po bokach twarzy, bo w strefie T potrzebuję mocniejszego utrwalenia. Matu nie trzyma, ale nie takie jego zadanie.
Jeśli chodzi o trwałość to ładnie utrwala makijaż, ale sprawdzi się tylko osobom z cerą suchą, która nie ma tendencji do przetłuszczania w strefie T. Moja naturalnie nie ma, ale kiedy zaaplikuję na nią makijaż to po kilku godzinach delikatnie zaczyna się wyświecać. Dlatego tam lubię jednak nałożyć puder matujący. Kiedy testowałam solo ten z Lily Lolo (ach, nie czuję jak rymuję) to niestety na czole, nosie i policzkach nadmiar sebum zaczął być widoczny po około 3 godzinach. Jednak jeśli chodzi o trwałość to znów, makijaż został ze mną do samego zmycia.
Moja ocena: 5-/5


Dostępne w dwóch niewykrywalnych kolorach, stworzone z myślą o kamuflażu niechcianych niedoskonałości, naturalne prasowane korektory Lily Lolo to idealny wybór dla osób borykających się z zaczerwienieniami lub ciemnymi cieniami pod oczami. Ich formuła jest lekka i łagodna przez co nie zapychają porów i nie podrażniają nawet najdelikatniejszej skóry.
Gramatura: 4 g
Cena: 60,20 zł
Termin ważności: 12 miesięcy od otwarcia
Liczba dostępnych odcieni: 2
Mój odcień: Lemon Drop

Opakowanie i skład
Jak możecie się domyślić, ze względu na to, że ten kosmetyk ma inną formę niż dwa poprzednie to będzie też miał inne opakowanie. Kartonik utrzymany jest w tym samym stylu, ten jednak jest znacznie mniejszy i płaski. W środku skrywa kasetkę typową dla cieni do powiek, z wieczkiem na zatrzask. Kolorystyka wciąż biało-czarna. Bardzo podoba mi się ta konsekwencja. Coś, co nie jest dla mnie koniecznością, ale stanowi ważny aspekt opakowania to lusterko. I to takie całkiem sporych rozmiarów i dobrej jakości. Ja z takich raczej nie korzystam, ale w podróży może być zbawienne. Jeśli chodzi o funkcjonalność to wszystko jest jak najbardziej w porządku. Nie ma problemów z otwieraniem czy zamykaniem kosmetyku, a jednocześnie nie trzeba się martwić, że kasetka sama się otworzy.
SKŁAD: Mica, Zinc Oxide, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, [+/- Ci 77891 (Titanium Dioxide), Ci 77007 (Ultramarines), Ci 77492 (Iron Oxide)]

Pigmentacja i blendowanie
Bardzo ciekawiła mnie forma tego kosmetyku. Niby mineralny, ale sprasowany. Przeznaczony jest do stosowania pod oczy, ale moich podków z pewnością by nie przykrył, bo do tego trzeba ciężkiej artylerii, ale bardzo dobrze sprawdza się do dodatkowej warstwy krycia. Jednak z małymi i średnimi sińcami powinien sobie poradzić. Jak już pisałam wcześniej, używałam go również dla rozjaśnienia centrum twarzy i w tej roli też sprawdził się dobrze. I tutaj, jak w przypadku dwóch poprzednich kosmetyków również nie ma żadnych problemów z rozcieraniem produktu. 

Wykończenie i trwałość
Dzięki temu, że korektor ma piękny żółty, cytrynowy kolor, to przy mojej ciepłej tonacji cery sprawdza się idealnie. Rozjaśnia wybrane partie twarzy i niweluje zmęczone spojrzenie. Jedynym minusem może być to, że mamy tylko jeden odcień. Lemon Drop dobrze wygląda na mojej jasnej cerze, więc obawiam się, że osoby z ciemną karnacją mogą mieć z nim mały problem. Ewentualnie, będą mogły go używać jako korektora korygującego kolorem, tzw. color correcting, ale wtedy trzeba pamiętać, że nie możemy go przykryć kremowym kosmetykiem. Co prawda, nie próbowałam tego, ale wydaje mi się, że skończy się to ciasteczkiem.
Wykończenie ma całkiem naturalne i jak na puder to nie wygląda sucho pod oczami. Ja ten obszar utrwalam pudrem, bo mam dosyć rozległe i głębokie zmarszczki mimiczne, ale nawet to nie obciążyło zbytnio mojej skóry. Po tym zabiegu nie zauważyłam, żeby Lemon Drop gdzieś mi w ciągu dnia wędrował i pozostał ze mną do samego zmycia.
Moja ocena: 4+/5


Pędzel Kabuki wykonany jest z najlepszego gatunkowo syntetycznego włosia, które jest ultra miękkie. Idealny do nakładania naszego podkładu mineralnego.
Cena: 91,90 zł

Moja opinia
Pędzel przychodzi do nas w kartoniku utrzymanym w standardowej dla marki. Kolorystyka skuwki nawiązuje do schematu Lily Lolo, z tym wyjątkiem, że tym razem mamy kontrast - logo jest białe. To, co jednak najważniejsze to włosie. Jest ono niezwykle mięciutkie i zbite. Dzięki temu nie podrażnia skóry i nawet przy cerze suchej nie podkreśla skórek. A przy tym efektywnie aplikuje kosmetyki. Uniemożliwia nałożenie zbyt grubej warstwy produktu, co znowuż chroni nas przed rolowaniem się, zbieraniem w załamaniach i ważeniu się np. podkładu. 
Przyznam Wam szczerze, że nigdy nie byłam fanką pędzli typu kabuki. Nigdy nie byłam z nich do końca zadowolona i miałam inne, którymi spokojnie mogłam je zastąpić, więc nie widziałam sensu w trzymaniu tych "krótkorączkowców". I tym razem byłam trochę sceptycznie nastawiona, ale znów poleciła mi go Pani Aleksandra, więc stwierdziłam, że trzeba dać szansę, a nuż dzięki niemu zmieni się moje zdanie na temat tego typu pędzli.
No i dokładnie tak się stało. Już teraz mogę Wam powiedzieć, że Super Kabuki trafia do moich ulubieńców. Używam go codziennie. A co sprawiło, że zmieniłam swoje zdanie diametralnie? A to, jak pięknie wygląda podkład nałożony tym narzędziem. Jak już pisałam, dostajemy efekt air brush. Całość wygląda bardzo naturalnie, gładko i jednolicie. Mój makijaż twarzy nigdy wcześniej nie wyglądał tak dobrze. Owszem, cena pędzla jest wysoka, ale uważam, że jest on jej warty.
Moja ocena: 5/5


Podsumowując...
Zacznę od końca, bo do pędzla najłatwiej mi się odnieść, bo tutaj jest krótka piłka - mój ulubieniec. Nigdy nie powiedziałabym, że z moich ust padną takie słowa w stronę kabuki. Kocham w nim wszystko, to jak pięknie nakłada kosmetyki, jaki naturalny efekt daje i jak przyjemny jest w dotyku. Podkład bardzo ładnie wygląda na twarzy i gdyby jego cena była nieco niższa to z pewnością stałby się moim świętym Graalem makijażowym. Jednak ze względu na to, że trzeba na niego trochę wydać to wydaje mi się, że jednak będę szukała odpowiedników na niższej półce cenowej. Ale jeśli Wy możecie sobie na niego pozwolić to warto. Puder ma prześliczne wykończenie, ale moja strefa T się z nim nie polubi. Jednak kiedy będę robiła pełny makijaż to z pewnością skuszę się na zaaplikowanie go na boki twarzy. Lemon Drop lubię nakładać dla zbudowania większego krycia standardowego korektora lub rozjaśnienia centrum twarzy.
Średnia ocena: 4+/5

Znacie markę Lily Lolo? Próbowaliście kosmetyków z ich asortymentu? Jak się Wam sprawdziły? A może lubicie minerały, ale tych jeszcze nie mieliście okazji testować? Zainteresowałam Was? Czy może wręcz przeciwnie, stwierdzacie, że to jednak nie dla Was?

~ wredna
Czytaj więcej